–
Mamo…? Jak mogłaś!
Hermiona
obróciła notes, który pół minuty wcześniej wyjęła spod kanapy. Na metalowej
tabliczce przytwierdzonej do skórzanej oprawy widniał napis: „ten pamiętnik
należy do Rose Weasley – nie otwierać!”.
–
No pięknie… – mruknęła kobieta.
Chwilę
później usłyszała głośne trzaśnięcie drzwiami – skłonność do teatralnego
zachowania właścicielka dziennika odziedziczyła właśnie po Hermionie, chociaż w
jej przypadku bunty wieku młodzieńczego nigdy nie nadszarpywały relacji z
rodzicami, a z przyjaciółmi.
Rose
od około dwóch lat, przyjeżdżając ze szkoły magii na święta i wakacje, na
każdym kroku szukała zwady, posądzała domowników o knowanie przeciwko niej i
rozmawiała z nimi tylko wtedy, gdy sama miała na to ochotę. Trafienie w dobry
dzień dziewczyny mogło wiązać się z sympatyczniejszym
nastrojem panującym w całym domu albo przygotowaniem rodzinnego posiłku, ale nie musiało. Akurat tego ranka razem –
przed wyjściem Hermiony do pracy na dziesięć godzin – przygotowały naleśniki i zaplanowały,
że wieczorem zagrają w szachy. Niestety, perspektywa wspólnie spędzonego czasu
legła w gruzach przez pamiętnik, o którym Rose najpewniej sama zapomniała.
Zbieg
okoliczności zdenerwował Hermionę, ale też odrobinę rozbawił. Dokańczała
ostatni akapit notatek, a zawsze robiła to w pokoju dziennym, bo uwielbiała
perfekcyjną miękkość zestawu wypoczynkowego i mogła oprzeć rękę o szerokie
oparcie, kiedy spomiędzy palców wysunął się jej długopis. Zwykły, mugolski
długopis, jakiego używała do zapisków niewymagających specjalnej protekcji. Potoczył
się prędko po dywanie i znikł pod sofą. Odłożyła na stół zwój papierów, uklękła
na podłodze – w obu kolanach jej strzyknęło – i pochyliła się, żeby wyjąć z
wąskiej szczeliny zgubę. W szczycie lenistwa najpewniej użyłaby zaklęcia
przywołującego, ale miała blisko, a po różdżkę również musiałaby się schylać.
Hermiona zauważyła nie tylko długopis, ale i bok grubego zeszytu w twardej
okładce. Obie rzeczy wyciągnęła, powoli wstała i przyjrzała się tej wcześniej
niewidzianej. W tym samym momencie zjawiła się Rose, przez sekundę zaróżowiona,
jakby odbyła bieg po kuchni, ze szklanką wypełnioną pomarańczowym sokiem w
dłoni. Czarownice wymieniły spojrzenia, a później wzrok dziewczyny spoczął na
prostokątnym przedmiocie. Szybko poczerwieniała, rozpoznawszy swój pamiętnik w
rękach matki. Nastąpiły krzyk, tupnięcie nogą, ucieczka do sąsiedniego pokoju –
tym razem bez wszczynania awantury, żądania wyjaśnień i podarowania Hermionie
szansy na wytłumaczenie nieporozumienia.
Kobieta
westchnęła. Delikatnie rozchyliła wewnętrzne strony dziennika, chcąc sprawdzić,
czy jest zabezpieczony jakąkolwiek magią. Nie był, ale ciążył w jej ręku jak
głaz, chociaż do ciężkich nie należał, a ona nie powinna była odczuwać winy.
Położyła go na mniejszym stoliku obok lampki, powoli, niemal pieszczotliwie,
jakby się obawiała, że dźwięk klapnięcia nim o blat dobiegnie uszu Rose i
nastolatka wścieknie się jeszcze bardziej.
–
Rose, Rose. Moja ty niepociecho – szepnęła. Otuliła się ciaśniej burym swetrem
i wyszła na korytarz, kroki stawiając niemal bezszelestnie. Ich brzmienia
również się obawiała, bo nie wiedziała, czy nie zmieni zdania w sprawie
niemiłego zajścia, stojąc pod drzwiami prowadzącymi do sypialni córki. W innej
sytuacji być może oczekiwałaby przeprosin albo przeczekałaby, aż humor
dziewczyny ulegnie poprawie, jednak temat tak drażliwy jak pamiętnik wymagał
natychmiastowej interwencji.
Po
chwili wahania ułożyła dwa palce w haczyk i zapukała. Wyszło ciszej, niż
zamierzała. Ściany oraz drzwi dzielące ją od Rose pozostały milczące, nie
przedarł się przez nie choćby przeciągły jęk irytacji pomieszany z warknięciem.
–
Rose – zaczęła Hermiona – porozmawiajmy. Nie zajrzałam do twojego dziennika,
nie przeczytałam ani jednego zdania, ani jednej strony.
Cisza.
–
Spadł mi długopis i… Nie, to bez sensu. Nie będę mówić do siebie.
Cisza…
–
Skoro nie bierzesz odpowiedzialności za swoje rzeczy, to nie dziw się, że potem
ktoś je znajduje w różnych częściach domu i zastanawia się, co to, u licha,
jest. – Odwróciła się na pięcie i już miała odejść, gdy gałka – kamienna, z
grawerem róży – drgnęła. Ujęła ją w palce, przekręciła i weszła do
pomieszczenia zajmowanego przez Rose od dziewięciu lat.
Młoda
czarownica spoczywała na łóżku, plecami odwrócona od wejścia. Widok kaskady
rudych loków, rozsypanych na poduszce, często wywoływał w Hermionie
rozrzewnienie i chęć sięgnięcia po grzebień, by mogła te pukle pogładzić i
przeczesać. Nigdy nie miała go dość, a budzenie córki, zwłaszcza w słoneczne
poranki, kiedy promienie podbijały odcień włosów, należało do jej ulubionych
czynności w ciągu lata. Tym razem jednak w pokoju panował półmrok, a o włosowym
powabie nie było żadnej mowy.
–
Nie zapraszałam cię – bąknęła Rose. – Nie chcę z tobą rozmawiać.
–
Na pewno? – zapytała Hermiona. – Musisz znać moją wersję wydarzeń, a nie tylko
własną, na podstawie której wywnioskowałaś, że – o zgrozo – zapoznałam się z
zawartością twojego pamiętniczka…
–
Mamo…
–
Daj mi dokończyć – powiedziała stanowczo kobieta. Opisała córce, nie pomijając
najbzdurniejszych szczegółów, jak doszło do nieszczęsnego zbiegu okoliczności.
–
Oczywiście przez kontakt fizyczny nie wyczułam żadnej magicznej bariery i muszę
cię spytać. Dlaczego nie zabezpieczasz swoich złotych myśli?
Rose
po raz pierwszy obróciła się w kierunku matki. Na jej opuchniętej buzi błąkał
się grymas przypominający uśmiech po zjedzeniu cytryny.
–
Czy to nie jest jasne jak słońce dla jednej z najpotężniejszych żyjących
czarownic? – zakpiła. – Jak miałabym korzystać z dziennika w wakacje, za każdym
razem zabezpieczając go zaklęciami? Przepraszam, że nie znam jakichś
wykwintnych czarów permanentnych.
–
Och. – Hermiona przyłożyła rękę do czoła. – Rzeczywiście. Wystarczyło zapytać,
Rose. Albo poprosić tatę o jakąś małą kłódeczkę. Zwykłą, niezaczarowaną
kłódeczkę.
Nastolatka
wzruszyła ramionami.
–
A może nie chciałam, żebyście wiedzieli o moich zapiskach? W Hogwarcie są
bezpieczne przed wścibskimi osobami, a tu, w domu… Wy cały czas pracujecie,
Hugo żyje w innym świecie. Zostawienie dziennika w salonie… to był taki malutki
wyraz swobody – wyjaśniła.
Hermiona
pogładziła ją po plecach.
–
Prowadzenie pamiętnika to żaden powód do wstydu. Ba, za parę, paręnaście lat
powrócisz do niego i…
–
I będę się śmiać ze swojej głupoty? – wtrąciła Rose z przekąsem. – Mamo, nie
chodzi o wstyd… Ty nie miałaś tajemnic przed rodzicami? – spytała.
Wyraz
twarzy Hermiony uległ zmianie. Jej usta rozciągnął uśmiech, który nie dosiągł
oczu.
–
Tajemnice? Nawet sobie nie wyobrażasz – odparła smutno. Zsunęła ze stóp domowe
pantofle i powoli wciągnęła nogi na łóżko, co wyraźnie zaskoczyło Rose, ale
przesunęła się i zrobiła miejsce. – Oni właściwie nic nie wiedzieli o swojej
jedynej córce… Żyliśmy w dwóch odrębnych światach. Nie potrafili ze mną
rozmawiać o magii, a ja, rozdzielona z nią w czasie przerw od szkoły, coraz
gorzej funkcjonowałam wśród mugoli. Rodzice często podejmowali rozmowy
dotyczące branży dentystycznej. Mogłam ich wysłuchać, oni mnie również, co nie
znaczy, że rozumieliśmy się. Widzisz… my, tutaj, możemy się sprzeczać o jakieś
błahostki, ale ty nigdy nie zostaniesz zmuszona do wymazania staruszkom
pamięci. – Hermiona spojrzała na córkę odrobinę poweselała.
Nastolatka
zerwała się z pozycji leżącej i usiadła po turecku, jeszcze bardziej mnąc żółtą
kapę pod spodem.
–
Cooo?! – wykrzyknęła entuzjastycznie. – Wymazałaś pamięć babci i dziadkowi?
Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś?
–
Cóż, nie jestem z tego dumna – wyznała kobieta. – Poza tym źle się wyraziłam.
Nie wymazałam, a zmodyfikowałam. – Uniosła palec wskazujący, podkreślając wagę
własnych słów.
–
Nie wierzę ci! – Rose przytknęła dłoń do ramienia matki, jak gdyby chciała ją
szturchnąć, ale w ostatniej chwili opamiętała się. – Nie zrobiłabyś tego…
–
Taaak? A brzmi to bardziej nieprawdopodobnie od historii z bazyliszkiem i
petryfikacją? Od potyczki z trollem, z Wierzbą Bijącą? – Hermiona zaśmiała się
krótko, ale swoją uwagą dała Rose do myślenia. Dziewczyna całkiem umilkła, a
później pokręciła głową.
–
No dobra. Co cię do tego pchnęło? – zaciekawiła się.
Hermiona
powróciła wspomnieniami do dnia, w którym, przy użyciu dość skomplikowanych i
mało powszechnych czarów, wmówiła własnym rodzicom, że są bezdzietni, a ich
życiowym celem jest przeprowadzka do Australii. Dokładnie pamiętała minę pani
Granger, tymczasowo Wilkinson, gdy ocknęła się i zapytała młodą czarodziejkę,
kim jest i dlaczego przebywa na cudzej posesji.
–
Miłość? Potrzeba ochrony najbliższych? To było tuż przed wyruszeniem z Harrym i
Ronem na poszukiwanie horkruksów, tę część znasz.
–
Tak – przytaknęła Rose.
–
Przypisałam im nową tożsamość, sprawiłam, że wynieśli się z Wielkiej Brytanii.
Daleko, daleko od problemów świata czarodziejskiego. Po wszystkim kazali mi
opuścić swój dom, ale byłam przygotowana – wręczyłam im broszury wypełnione po
brzegi informacjami o Australii. I odeszłam z pustką ziejącą w sercu. To była
chyba najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłam.
–
Więc… gdybyś… gdybyś nie przeżyła… Oni nadal żyliby na innym kontynencie?
–
Prawdopodobnie. I byliby bezpieczni – mruknęła Hermiona. W mrocznych czasach
często brała pod uwagę ten scenariusz.
–
Ja cię kręcę. – Rose opadła z powrotem na poduszki.
Obie
czarownice wzbiły wzrok w rozciągnięty na suficie plakat Harpii z Holyhead. Ujęta
w ramy prostokątnego obrazu Glynnis Griffiths, słynna szukająca z lat
pięćdziesiątych, łapała raz po raz znicza, kończąc tym samym siedmiodniowy
mecz. Jej szmaragdowa szata powiewała na wietrze, podobnie jak jasne włosy
splecione w luźny warkocz. Rose uwielbiała Harpie z Holyhead i czciła barwy
drużyny, kupując bibeloty w odcieniach zieleni oraz złota. Miała nadzieję, że
któregoś dnia sama będzie profesjonalnie grać w quidditcha.
–
No a… nie mogłaś po prostu kazać im się wynieść z kraju, dopóki nie skończy się
walka z Sama-Wiesz-Kim?
–
Mogłam, jednak wolałam, żeby żyli spokojnie.
–
To trochę egoistyczne – orzekła twardo dziewczyna. – Gdybyście przegrali…
odebrałaś im pamięć o tobie. Nie mogliby wspominać jedynego dziecka, nie byłoby
okresu żałoby. Nic. Smutne. – Głos nastolatki zmiękł. Hermiona spojrzała na nią
i ze zdumieniem odkryła, że po rumianym policzku spłynęła łza, pozostawiając
wilgotny szlak.
–
Zdaję sobie z tego sprawę. – Sama miała ochotę pozwolić popłynąć łzom. –
Myślałam o nich nieustannie, tęskniłam. Mimo tych wszystkich różnic dzielących
nas jako rodzinę. Ale to nie jest najgorsze.
–
A co?
–
Jakby to ująć… Hm. Widzisz, kiedy pył wojenny opadł, zastanawiałam się, czy
odbierać im szczęście utkane przez te parę miesięcy w Australii. Bo skoro i tak
byli nieświadomi rzeczy, przez jakie przechodziłam, skoro nie rozumieli, a może
i nie chcieli rozumieć, to dlaczego miałabym stuknąć ich w głowy różdżką,
przywrócić do Anglii i pozwolić na dalsze martwienie się córką – wiedźmą? –
Hermiona, powierzając ten sekret swojemu dziecku, najpierw odczuła dojmujący
wstyd, a później ulgę, ponieważ Rose, chociaż nie rozumiała powagi ówczesnych
realiów, przyjęła tę historię – jeden z wielu gorzkich epizodów – dojrzale.
–
Nie, mamo. Przecież zasługiwałaś na nich. Jako wspaniała wiedźma. Jedna z
najmądrzejszych. – Palce Rose spoczęły na ramieniu matki.
Hermiona
przymknęła oczy i rozkoszowała się ciepłym dotykiem.
–
Dziękuję ci za te słowa – szepnęła.
–
Czasem myślę, że gdybym miała przejść przez to wszystko, przez co przeszłaś ty,
nie dałabym rady. Zwariowałabym – oceniła Rose, nie opuszczając dłoni.
–
Nieprawda. Dałabyś radę…
–
Skąd możesz to wiedzieć?
–
Bo, po pierwsze, jesteśmy ulepione z tej samej gliny. A po drugie – Hermiona
westchnęła przeciągle – wielokrotnie w moim życiu okazywało się, że
dostosowanie się do sytuacji, choćby nie wiadomo jak trudnej, przychodziło
naturalnie. Nadal tak jest. Robisz to, co musisz, co uważasz za słuszne. Ciężkie
jest jedynie mierzenie się z późniejszymi konsekwencjami tych działań.
Spojrzenie
Rose zmiękło. W zamyśleniu pokiwała głową.
–
Będę o tym pamiętać. I przepraszam za pamiętnik.
–
Nie ma za co, Rose. Idź po niego, zanim trafi w kolejne niepowołane ręce.
–
Racja. – Zerwała się z łóżka i pomaszerowała do wyjścia. – A ty tutaj
zostaniesz…?
–
Zaraz wstanę – odpowiedziała Hermiona i ziewnęła przeciągle. Nie miała ochoty
ruszyć ani jedną częścią ciała. Była zmęczona po pracy, jak i zmęczona
wspomnieniami, ponadto dobrze się czuła w odrobinę zabałaganionym pokoju swojej
pociechy. Nieco zazdrościła jej możliwości beztroskiego, spokojnego dorastania,
a jednocześnie cieszyła się, że w swoim czasie zrobiła tyle, ile była w stanie,
aby następne pokolenia żyły w bezpieczeństwie.
W
gruncie rzeczy nie wiedziała, czy Rose dałaby radę zmierzyć się ze złem, które
dotknęło ją i jej przyjaciół. Była przecież racjonalistką, ale i chciała
wierzyć własnym słowom i temu, że człowiek odnajdzie się w każdej sytuacji,
jeśli zostanie do tego przymuszony. Jednak gdyby do tego doszło, gdyby Rose i
Hugo musieli stawić czoła tak wielkiemu wyzwaniu – następnego dnia, tygodnia,
miesiąca, roku – Hermionie, jako matce, pękłoby serce. I właśnie dlatego przed
dwudziestoma pięcioma laty zmodyfikowała pamięć państwa Granger. Pragnęła, by
ich serca pozostały nienaruszone.
*
Zwycięskie opowiadanie 14. edycji konkursu na miniaturę miesiąca na Katalogu Granger. Jeszcze raz bardzo dziękuję jury za przychylne oceny oraz wskazanie drobnych błędów. Dodaję tę miniaturkę, ponieważ wiąże się ono bezpośrednio z HNP - mamy Rose prowadzącą dziennik, jedynie kilka lat później po obecnych wydarzeniach z opowiadania.